Polacy podobno nie gęgają, bo swój język mają. Ale jaki? Coraz częściej słyszę dialogi podobne do tego poniżej. Ta rozmowa jest prawdziwa, niczego nie zmieniłam, nie wymyśliłam, ani nie ubarwiłam. A zresztą co tu można było ubarwić? Niekiedy rzeczywistość przerasta wyobraźnię. Wiem, wiem. Każdy język jest czymś żywym, naturalnym, otwartym. Rozwija się, zapożycza, wzbogaca. Ale chyba nie o takie bogactwo chodzi. Język potoczny, język codzienny osiągnął taki stopień wulgarności, że nie można tego słuchać. Ja w każdym razie mam dosyć. Polacy niestety gęgają... bo jak inaczej to nazwać?
Persona 1 - Kurwa, nooo...
Persona 2 - Kurwa, co?
Persona 1 - Kurwa, chodź.
Persona 2 - Kurwa, czego?
Persona 1 - Kurwa, nie drzyj ryja, kurwa!
Zestawienie jest na pewno szokujące dla osób wrażliwych na czystość i piękno języka. Mam jednak nieodparte wrażenie, że takich osób jest coraz mniej. Przyzwyczajamy się do nieparlamentarnego słownictwa, czyli po prostu wulgarnych przekleństw. Dzieci, młodzież, dorośli. Na ulicy, w szkole, tramwaju, autobusie. W kolejce, w parku... Jeden z polityków swój wpis na blogu zakończył takim post scriptum: "I niech mi ktoś, k... powie, że Kaczyński temu winien."
Analizując jeszcze szczegółowiej, wulgaryzmy w wypowiedziach stają się powoli treścią wypowiedzi i niekiedy trzeba się natrudzić, żeby zrozumieć co autor ma na myśli. A może to taki gryps - rozumieją tylko wtajemniczeni? Chociaż zastanawia mnie dlaczego to jest rozmówcy tak bardzo potrzebne... czyżby używanie wulgaryzmów wynikało z wewnętrznego przymusu?... a może osoby, które siarczyście przeklinają mają niską samoocenę i tak dodają sobie znaczenia?... a może to tylko moda na łobuza, twardziela, chama?... Nie wiem, nie wiem... nawet co do tego mam wątpliwości.
Ubożeje język polski, oj ubożeje. Czy na tym polega wolność i tolerancja? Że robimy co chcemy? Bez przyzwoitości, rozwagi i uczciwości. Z mojej strony to nie jest krucjata. Z pewnym smutkiem stwierdzam tylko fakt. Chciałabym, aby ludzie myśleli o innych, o tym, że mogą drugiemu przeszkadzać, a nawet skrzywdzić słowem. To przecież tak niewiele.
Analizując jeszcze szczegółowiej, wulgaryzmy w wypowiedziach stają się powoli treścią wypowiedzi i niekiedy trzeba się natrudzić, żeby zrozumieć co autor ma na myśli. A może to taki gryps - rozumieją tylko wtajemniczeni? Chociaż zastanawia mnie dlaczego to jest rozmówcy tak bardzo potrzebne... czyżby używanie wulgaryzmów wynikało z wewnętrznego przymusu?... a może osoby, które siarczyście przeklinają mają niską samoocenę i tak dodają sobie znaczenia?... a może to tylko moda na łobuza, twardziela, chama?... Nie wiem, nie wiem... nawet co do tego mam wątpliwości.
Ubożeje język polski, oj ubożeje. Czy na tym polega wolność i tolerancja? Że robimy co chcemy? Bez przyzwoitości, rozwagi i uczciwości. Z mojej strony to nie jest krucjata. Z pewnym smutkiem stwierdzam tylko fakt. Chciałabym, aby ludzie myśleli o innych, o tym, że mogą drugiemu przeszkadzać, a nawet skrzywdzić słowem. To przecież tak niewiele.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz