EWAZNIEBA. Było. minęło i się nie wróci.

sobota, 18 maja 2019

niech ten rząd prąd popieści

Budżet państwa mamy podobno fantastyczny. Wiadomo jednak, że dla wszystkich nie starczy, trzeba trochę przy nim pokombinować. Tak jak w rodzinnym. Tniemy wydatki, ograniczamy luksusy. Zamiast adidasów za 300 złotych, kupujemy pepegi za 30 (też zresztą chińskiej produkcji). Licząc każdą złotówkę, liczymy niekiedy na cuda. Okazuje się, że w Polsce często się zdarzają. 
Takim cudem była dla mnie obietnica niepodwyższania cen prądu w 2019 roku, obietnica złożona przez dwie najważniejsze w państwie osoby. Ucieszyła wszystkich odbiorców, choć każdy rozsądny człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że w roku wyborczym obiecuje się nawet gruszki na wierzbie. U wytwórców  prądu nie wywołała pewnie takiej radości, a nawet powiedziałabym, że wprowadziła zamieszanie, gdyż planując  o wiele wcześniej budżet spółek na 2019 rok, takie podwyżki wzięli już pod uwagę.
Zasadniczo, jako sceptyczka, nie wierzę w obietnice bez pokrycia.  Postanowiłam więc spokojnie poczekać i przeprowadzić analizę kilku kolejnych, następujących po sobie okresów rozliczeniowych opłat za prąd. Czy cudo się zdarzy?

Czas na analizę. Wzięłam pod lupę trzy okresy zużycia i opłat.  Pierwszy, wydawałoby się najbardziej niekorzystny dla mnie, obejmujący czas zimowy od 24 października do 21 grudnia ubiegłego roku zamknął się zużyciem 165 kWh i opłatą w wysokości 123 zł. 
Po następnym - od 22 grudnia 2018 do 20 lutego 2019 roku, oczekiwałam dużych oszczędności z powodu dwutygodniowej nieobecności w domu. Wszystko wyłączone, z elektrycznego sprzętu pomrukiwała tylko lodówka. I tutaj nastąpiło kompletne zaskoczenie.  Przy zużyciu 138 kWh obciążono mnie kwotą 126 zł. Czyli oszczędzając prawie 30 kWh zapłaciłam w porównaniu z poprzednim okresem więcej. Co prawda niewiele, ale jednak. Jakim cudem, do tej pory się zastanawiam.
I wreszcie ostatni okres jaki chciałam przedstawić, to czas od 21 lutego do 26 kwietnia tego roku. Czas kiedy dni się wydłużają, ciemności zapadają coraz później, można więc mieć cichą nadzieję na niższe opłaty. Chyba się już domyślacie, że moje nadzieje były płonne. Zużyłam 167 kWh, zapłaciłam 142 zł.
Porównując te wszystkie opłaty - widać, że cudu nie będzie. Prąd po prostu podrożał, jego dystrybucja również. Do odczytania tych  obliczeń potrzebny jest chyba kurs matematyki wyższej. Sami zobaczycie... I zapłacicie, zapłacicie.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz