W
Polsce rodzi się kilka nowych świeckich zwyczajów. Po pierwsze ten, który mi najbardziej doskwiera i przeszkadza. Palenia papierosów na klatkach
schodowych, na półpiętrach i ogólnie dostępnych blokowych korytarzach. W
pozycji zwisającej z balkonu i półleżącej na parapecie otwartego okna. I
nieważne, że korytarzami przemykają inni, niepalący, wstrzymując na
chwilę oddech. Nieważne, że zatykają nosy, opędzając się od
wszędobylskiego papierosowego dymu. Nieistotne, że przez otwarte akurat u
nas okno wydalany przez palacza dymek wdziera się bezpardonowo do
naszego mieszkania. O pardonie nikt nawet nie pomyśli.
Wydaje
się, że to nagminne zjawisko powinno wreszcie zainteresować socjologów i
psychologów. Panie i panowie najwyższy czas za analizę się wziąć i
odpowiedzieć na pytanie - dlaczego? Dlaczegóż, ach dlaczegóż palacz z
palaczem, palaczka z palaczką wychodzą na korytarze, jak nie
przymierzając jakieś pełzające robactwo... Tak mi się skojarzyło z
robaczkami, ponieważ ostatnio w naszym bloku prowadzano walkę z
karaluchami. Z niejakim powodzeniem. Ale z tego co wiem na miłośników
papierosa takich niszczących środków jeszcze nie ma. Dlaczego więc ze
swoich mieszkań się wysypują, jakby przed czymś uciekali? Najprościej i
najuczciwiej byłoby zapytać samych palaczy. Ho, ho, ho... ja taka
wścibska i dociekliwa oczywiście zapytałam. Odpowiedź natychmiast
dostałam: - A co pani myśli! Że tylko u mnie będzie śmierdziało!
Następny zwyczaj jest mniej dokuczliwy dla mnie, ale szkoda mi tych biednych psiaków, których w dużym stopniu, a może nawet przede wszystkim dotyczy. Otóż coraz częściej obserwuję, że właściciele dużych i małych psów, nie ma to znaczenia, ograniczają poranne i wieczorne spacery do parady przed i pod oknami sąsiadów. Przejdą raz lub dwa wokół bloku i to ma psom wystarczyć. Trwa to w sumie od 10 do 15 minut, psy zdążą się załatwić... i to wszystko. Jeszcze nie widziałam, aby ktokolwiek po psie posprzątał. Ale mniejsza z tym, nie to jest najważniejsze. Tylko czas trwania wyjścia. Z psychologicznego punktu psiego widzenia, nie ma się co dziwić psiej nerwowości, depresjom i cholernemu szczekaniu w czterech ścianach zamkniętego mieszkania. Gdybym była na miejscu takiego psa... na sto procent pogryzłabym ludzi.
Następny zwyczaj jest mniej dokuczliwy dla mnie, ale szkoda mi tych biednych psiaków, których w dużym stopniu, a może nawet przede wszystkim dotyczy. Otóż coraz częściej obserwuję, że właściciele dużych i małych psów, nie ma to znaczenia, ograniczają poranne i wieczorne spacery do parady przed i pod oknami sąsiadów. Przejdą raz lub dwa wokół bloku i to ma psom wystarczyć. Trwa to w sumie od 10 do 15 minut, psy zdążą się załatwić... i to wszystko. Jeszcze nie widziałam, aby ktokolwiek po psie posprzątał. Ale mniejsza z tym, nie to jest najważniejsze. Tylko czas trwania wyjścia. Z psychologicznego punktu psiego widzenia, nie ma się co dziwić psiej nerwowości, depresjom i cholernemu szczekaniu w czterech ścianach zamkniętego mieszkania. Gdybym była na miejscu takiego psa... na sto procent pogryzłabym ludzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz