EWAZNIEBA. Było. minęło i się nie wróci.

piątek, 14 lutego 2014

brzydula i kłamczucha



Lata 80. zeszłego wieku to chyba niezbyt ciekawy okres w kinematografii polskiej. Już drugi film z tego czasu nie przypadł mi do gustu. Niby to za mało, aby wyrokować i wydawać takie sądy, ale to w końcu tylko moje, całkowicie moje odczucie. 
Film Anny Sokołowskiej KŁAMCZUCHA obejrzałam prawie rok temu, a więc dosyć dawno. Mogłabym sobie pisanie o nim darować. Myślę jednak, że warto mówić o tym co polskie, nawet jeśli mi się nie podoba. 
Scenariusz KŁAMCZUCHY, tak jak wiele innych w historii polskiego kina, to ekranizacja powieści. Tym razem dzieła Małgorzaty Musierowicz pod tym samym tytułem, adaptacja dokonana zresztą wspólnie przez pisarkę i reżyserkę filmu. 

Twórczości Małgorzaty Musierowicz nie znam, nie będę więc w jakikolwiek sposób porównywała powieści z filmem. Nie mogę też pisać o adaptacji powieści z pozycji jej czytelniczki. Choć podobno utwory Małgorzaty Musierowicz są - (a może były?) - niezwykle popularne i należy ona do ulubionych autorek młodych ludzi. W każdym razie to nie moja bajka i nie moje klimaty. Gdy miałam kilkanaście lat pasjonowała mnie literatura innego rodzaju. Nie uciekałam co prawda przed takim młodzieżowymi przebojami jak Tabliczka marzenia, Słoneczniki Haliny Snopkiewicz czy Beethoven i dżinsy Krystyny Siesickiej, szybko jednak z tej literatury wyrosłam. 
Wracam więc do filmu, który opowiada o najzwyklejszej w świecie fascynacji dziewczyny z małego miasteczka tym, co wydaje się dla niej nieosiągalne. Podobnych historii było tak wiele, że pokazanie tego w sposób niebanalny, interesujący czy zachwycający wydaje się bardzo trudne. Annie Sokołowskiej na pewno się nie udało. Może i twórczość Małgorzaty Musierowicz jest bardzo popularna, ale film na pewno takiej sławy nie zdobył i nie zdobędzie. Jest po prostu nudny. Jest porażką reżyserki i pisarki. Niby sympatyczny, ale naiwny, taki dla pensjonarek zamkniętych w swoich niedostępnych szkołach. Pozbawiony lekkości, wrażliwości ale jednocześnie humoru i radości charakterystycznych w końcu dla tego okresu życia. Być może oczekiwań reżyserki nie udźwignęli niedoświadczeni aktorzy, licealiści i jeszcze studenci szkół aktorskich. Być może... temat stary jak świat potraktowano ze zbytnią powagą... opowieść o brzydkim kaczątku, Kopciuszku czy innym biedactwu, jest tak wyeksploatowany, że powiedzieć o nim coś nowego jest bardzo, ale to bardzo trudno.
Chociaż niektórym się udaje. Nie mogę uciec przed przywołaniem w tym miejscu kolumbijskiego serialu Brzydula. Przede wszystkim dlatego, że brzydula Betty przypomina zewnętrznie kłamczuchę Anielę. Jest jednak od niej o niebo zabawniejsza, mimo niezbyt przeze mnie lubianej formy telenoweli. Serial-tasiemiec jeśli już bardzo nas irytuje możemy sobie skrócić, omijając kilkanaście lub kilkadziesiąt odcinków. Z filmem fabularnym nie da się niestety tego zrobić.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz