Ulica M. Rodziewiczówny. |
Lejbuszewo,
Lejbuszewo... z lekkim zaśpiewem wymawiane słowa. Słyszałam je często
na sąsiednim podwórku. I nie było w tym nic dziwnego. W końcu mieszkałam
na Niebuszewie. A zaraz po wojnie osiedliły się tutaj rodziny
żydowskich repatriantów. Wszyscy przyjechali ze Związku Radzieckiego. Na
początku zajmowali kilka ulic blisko dworca kolejowego. Jakby ciągle
byli gotowi do kolejnych wyjazdów. I na coś czekali. Czas mijał, leczył
powoli rany. Gmina żydowska spokojnie się rozrastała.
Okna
kuchenne naszego mieszkania na parterze wychodziły na podwórko i
oficynę. W centralnym miejscu podwórka stał oczywiście zielony trzepak.
Wszystkie dzieciaki gromadziły się wokół niego. Taki dziecięcy sztab
dowodzenia. Te najstarsze, siedząc na trzepaku, decydowały o tym w co
się będziemy bawić. Kiedy coś zbroiłam i za karę nie mogłam wyjść na
podwórko, namiastką zabawy było gapienie się na inne dzieci. Latem okna
mieszkań z oficyny otwarte były na oścież. Mnie interesowało szczególnie
jedno na trzecim piętrze. Widać w nim było zawsze te same buzie.
Chłopców z żydowskiej rodziny w naszej kamienicy. Nigdy się z nami nie
bawili, jakby byli nieustannie karani. W 1968 roku cała rodzina
wyjechała do Izraela. Nikt o tym nie mówił. Dorośli, rodzina, sąsiedzi -
o tym nie mówili, nikogo to nie interesowało. Po prostu zapadła cisza,
jakby ci co wyjechali nie istnieli.
Moi dziadkowie przyjaźnili się z pewną rodziną żydowską, byli ze sobą bardzo zżyci. Później moja mama i jej brat przyjaźnili się z ich dziećmi - swoimi rówieśnikami. W 68 r. mama miała 18 lat i doskonale pamięta tę atmosferę, jaka się wówczas wytworzyła. Spacerując ze swoimi "żydkami" była brana za "jedną z nich" i równo z nimi obrywała - zwykli ludzie, przypadkowi przechodnie lżyli ich i wyzywali, kazali się wynosić do siebie, leciały w ich stronę kamienie. Mama była przerażona. Znała tych ludzi od dziecka, bawiła się z nimi i nagle oni stali się wrogami! Nie-Polakami, choć polskimi obywatelami. Starsi państwo zostali. To był ich kraj, mimo wszystko tu czuli się u siebie. Zmarli parę lat później w domu starców. Nie było nikogo, kto by się nimi zaopiekował. Ich dzieci nie wytrzymały nagonki. Młodzi, nie zdążyli jeszcze zapuścić korzeni. Wyjechali do nowej ojczyzny...
OdpowiedzUsuńA kamienica, w której mieszkali wciąż stoi...
To smutne czasy. Byłam trochę młodsza i nie przyjaźniłam się szczególnie z żadną żydowską rodziną, ale pamiętam ten nastrój i cholerną ciszę. Bo właściwie o tym się nie mówiło.
UsuńMyślę, że moja mama nawet nie bardzo wiedziała o co w tym wszystkim chodzi. Moja babcia już nie żyła. Wielka polityka...
Przyjezdzalam do cioci na. Niebuszewo i pamietam to podworko i te okiennice z kuchni. To byly piek e dzieciece chwile. Potem ciocia wyjechala w 61 roku a ja w 68
OdpowiedzUsuń