EWAZNIEBA. Było. minęło i się nie wróci.

sobota, 13 października 2012

krzakoterapia. przygotowania do wyjazdu

Kudowa-Zdrój. 1960
Ladacznice, ścierwa, suki, cudzołożnice, łajdaki są za zdradami i rozpadem małżeństw. Wywłoki nachlają się i   puszczają się gdzie popadnie. Suki sanatoryjne po to jeżdżą tam by uprawiać krzakoterapię.
Sam jestem dyrektorem jednego i to co się tu dzieje to...domyślcie się państwo sami! Nawet osoby, które tu  przyjeżdżają bez zamiarów zdrady, po kilku dniach zdradzają!


Te dwie wypowiedzi na forum internetowym tak mnie wkurzyły, że chętnie bym tym samcom strzeliła w pysk. Skłoniły mnie jednocześnie do próby opisania sanatoryjnego życia i rozprawienia się z nieuprawnionym mitem. Dlatego "krzakoterapia". Żeby było lepiej słychać.

Kudowa-Zdrój.1960
Tyle pięknych zdjęć sanatoryjnych już pokazałam, zachęcając mam nadzieję do badów, wód i innych zdrojów. Że najwyższy czas, że wypada, abym napisała trochę więcej o swoim ostatnim pobycie w sanatorium. Ponieważ od mojego wyjazdu minęło już pół roku mam pewność odpowiedniego dystansu i spojrzenia z humorem na to, co się wydarzyło.
Niech nikt nie myśli, że wyjazd do sanatorium to taka prosta sprawa. Najpierw trzeba się dobrze przygotować. Duchowo. Do rozstania na 28 dni z najbliższymi, do przekazania swoich obowiązków w domu i poza domem, do zapewnienia opieki inwentarzowi żywemu, czyli naszym milusińskim, naszym małym ulubieńcom. A jak już wszystko załatwimy, pozostanie jeszcze obawa, czy aby oni sobie poradzą. Zawsze nas zapewniają, że tak, że bez problemów... Ale ja tak do końca im nie wierzę.
Kiedy już otrzymamy wiadomość o terminie wyjazdu, zaczyna się odliczanie. Trzy, cztery dni przed godziną zero próbuję rozwiązać najtrudniejszy chyba dla mnie rebus - jaką zabrać garderobę? co ze sobą dodatkowo wziąć? Nawet jak się już ma doświadczenie w sanatoryjnych wojażach, powalczyć trzeba ze spodniami, swetrami, z dresami, kurtkami, całą górą bielizny. Przepakować, rozpakować i na nowo zapakować. Ze dwa, trzy razy... a na miejscu i tak się okaże, że wzięliśmy tego wszystkiego za dużo. Staram się dobierać garderobę racjonalnie i zdroworozsądkowo, aby jak najmniej dźwigać. Zaskakują mnie kobiety, które wyjeżdżają na kurację z potężnym bagażem, co najmniej dwukrotnie większym od mojej walizki.
Kolejna "zagwozdka" niosąca ze sobą lekką nerwicę to pytanie, jak do tego sanatorium dojechać. Wydawałoby się, nic łatwiejszego. Do kurortów powinno przecież prowadzić wiele dróg, ludzie powinni przyjeżdżać dniami i nocami, biznes powinien się kręcić. O, niestety, nic bardziej mylnego. W ciągu ostatnich czterech lat dwukrotnie wyjeżdżałam do sanatorium. Do celu mogłam dotrzeć tylko prywatnym samochodem lub autobusem. Po świetnie rozwiniętej 100 lat wcześniej kolei żelaznej pozostały tylko tory. Cała szczęśliwa, że w ogóle mogę dojechać, wyruszałam w zeszłym roku do Połczyna-Zdroju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz