Kudowa-Zdrój. 1960 |
Ladacznice,
ścierwa, suki, cudzołożnice, łajdaki są za zdradami i rozpadem
małżeństw. Wywłoki nachlają się i puszczają się gdzie popadnie. Suki
sanatoryjne po to jeżdżą tam by uprawiać krzakoterapię.
Sam jestem dyrektorem jednego i to co się tu dzieje to...domyślcie się
państwo sami! Nawet osoby, które tu przyjeżdżają bez zamiarów zdrady,
po kilku dniach zdradzają!
Te dwie wypowiedzi
na forum internetowym tak mnie wkurzyły, że chętnie bym tym samcom
strzeliła w pysk. Skłoniły mnie jednocześnie do próby opisania
sanatoryjnego życia i rozprawienia się z nieuprawnionym mitem. Dlatego
"krzakoterapia". Żeby było lepiej słychać.
Kudowa-Zdrój.1960 |
Tyle
pięknych zdjęć sanatoryjnych już pokazałam, zachęcając mam nadzieję do
badów, wód i innych zdrojów. Że najwyższy czas, że wypada, abym napisała
trochę więcej o swoim ostatnim pobycie w sanatorium. Ponieważ od mojego
wyjazdu minęło już pół roku mam pewność odpowiedniego dystansu i
spojrzenia z humorem na to, co się wydarzyło.
Niech nikt
nie myśli, że wyjazd do sanatorium to taka prosta sprawa. Najpierw
trzeba się dobrze przygotować. Duchowo. Do rozstania na 28 dni z
najbliższymi, do przekazania swoich obowiązków w domu i poza domem, do
zapewnienia opieki inwentarzowi żywemu, czyli naszym milusińskim, naszym
małym ulubieńcom. A jak już wszystko załatwimy, pozostanie jeszcze
obawa, czy aby oni sobie poradzą. Zawsze nas zapewniają, że tak, że bez
problemów... Ale ja tak do końca im nie wierzę.
Kiedy już
otrzymamy wiadomość o terminie wyjazdu, zaczyna się odliczanie. Trzy,
cztery dni przed godziną zero próbuję rozwiązać najtrudniejszy chyba dla
mnie rebus - jaką zabrać garderobę? co ze sobą dodatkowo wziąć? Nawet
jak się już ma doświadczenie w sanatoryjnych wojażach, powalczyć trzeba
ze spodniami, swetrami, z dresami, kurtkami, całą górą bielizny.
Przepakować, rozpakować i na nowo zapakować. Ze dwa, trzy razy... a na
miejscu i tak się okaże, że wzięliśmy tego wszystkiego za dużo. Staram
się dobierać garderobę racjonalnie i zdroworozsądkowo, aby jak najmniej
dźwigać. Zaskakują mnie kobiety, które wyjeżdżają na kurację z potężnym
bagażem, co najmniej dwukrotnie większym od mojej walizki.
Kolejna
"zagwozdka" niosąca ze sobą lekką nerwicę to pytanie, jak do tego
sanatorium dojechać. Wydawałoby się, nic łatwiejszego. Do kurortów
powinno przecież prowadzić wiele dróg, ludzie powinni przyjeżdżać dniami
i nocami, biznes powinien się kręcić. O, niestety, nic bardziej
mylnego. W ciągu ostatnich czterech lat dwukrotnie wyjeżdżałam do
sanatorium. Do celu mogłam dotrzeć tylko prywatnym samochodem lub
autobusem. Po świetnie rozwiniętej 100 lat wcześniej kolei żelaznej
pozostały tylko tory. Cała szczęśliwa, że w ogóle mogę dojechać,
wyruszałam w zeszłym roku do Połczyna-Zdroju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz