Czołgista. Stanisław Syruć. |
Syberia...
wcześniej nawet nie wiedzieli dokładnie gdzie to jest. Syberia...
później to było coś, o czym chcieli zapomnieć. Co się wypierało, o czym
rzadko się rozmawiało. Po prostu nie chciało się wierzyć, że przez coś
takiego można przejść. Wywózka 10 lutego 1940 roku była absolutnym
zaskoczeniem. Bali się tego, żeby ich nie rozdzielili. To nic, że
pakowali do bydlęcych wagonów, że pozwolili zabrać tylko
najpotrzebniejsze rzeczy. Najważniejsze, że byli razem. Czy to mi coś
przypomina? Nawet nie śmiem o tym myśleć. Czy wiedzieli dokąd jadą? A
skąd. Dowiedzieli się dopiero na miejscu, że to jakaś obłast, że
Krasnojarski Kraj. Wyrzucili ich z wagonów jak niepotrzebne pakunki.
Nikt na nich nie czekał, nikt ich nie witał. Kilka dni koczowali pod
gołym niebem. Przewieźli ich do posiołków, specjalnych osiedli dla
deportowanych, które nadzorowali enkawudowcy. Nie mogli się stamtąd na
krok ruszyć. Zresztą nawet by nie chcieli. Bez odpowiedniej odzieży,
obuwia zamarzliby w try miga. Przecież to Syberia... synonim
ekstremalnego zimna, niekorzystnych warunków do życia. Aby przeżyć,
trzeba się przystosować, trzeba po trosze w zwierzaka się zamienić.
Aby
przeżyć trzeba było pracować. Pracowali więc w kołchozie za pół
bochenka chleba dziennie. Ciągle im było zimno, ciągle byli głodni.
Ratowali się kradzieżą. W nocy podchodzili pod pola uprawne buraków
cukrowych i wyrywali ile tylko dali radę. Za jednego ukradzionego buraka
można było otrzymać kulkę w łeb. Z enkawudzistami nie było żartów. Tak
prawdę mówiąc to nie było w ogóle z czego żartować. Warunki w jakich
żyli były okrutne, prymitywne, nieludzkie. Mieszkali w ziemiance
własnoręcznie wydrapanej w ziemi. W mrozie i wilgoci. Całymi tygodniami w
tym samym odzieniu, pracowali i spali. Bez wody i mydła. Z pluskwami,
pchłami, robactwem. Aż dziw, że to wytrzymali. Balansowali na granicy
życia i śmierci.
Przeżyli.
Dzięki uporowi i pragnieniu życia za wszelką cenę. Kiedy władze
radzieckie po raz drugi dały szansę tworzenia wojska polskiego, dwaj
bracia nawet się nie zastanawiali. Od razu ruszyli do Sielc, do 1.
Dywizji. I od razu stało się łatwiej. Po raz pierwszy od trzech lat
mieli porządne buty, porządne ubrania i jako taką porcję żywnościową.
Mieli swój przydział - tuszonkę, machorkę, później spirytus. Mieli
nadzieję na wolność. Z jakiego powodu starszy brat, Edward, znalazł się w
kompanii karnej i w jej szeregach ruszył na front? Nie wiem. Tego mi nie powiedział.
Lenino. Bitwa. To był
koszmar. Kompania karna została rzucona pierwsza. To była rzeź. Co
zapamiętał? Huk, kanonadę, stosy trupów. I strach. I prośby, aby
przeżyć, aby brat przeżył. Bo co powie ojcu? Wyszli z tego cało obaj.
Jakim cudem, nie miał pojęcia. Podobno głupi ma szczęście. Później
poszło jakoś samo. Ciągle w drodze, ciągle na froncie. Od Lenino do
Berlina.
(cdn)
(cdn)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz