Tym razem opowiem o naszym wieloletnim przyjacielu i dziejach jego rodziny. Żałuję, że nie spisałam dokładniej jego wspomnień, dzień po dniu, rok po roku. Ale zacznę od początku, czyli od seniora rodu (rocznik 1896), którego miałam okazję poznać i kilka razy z nim rozmawiać. Józef Syruć, żołnierz ochotnik walczący o niepodległość Polski roku 1918, miał szczęście (lub nieszczęście, patrząc z perspektywy wielu lat) zostać objętym ustawą o nadaniu ziemi żołnierzom szczególnie zasłużonym. Mówimy oczywiście o ziemi na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej.
Mogę
sobie tylko wyobrazić radość z jaką młody człowiek, były żołnierz,
przyjął decyzję najwyższych polskich władz, z Józefem Piłsudskim na
czele. To był jego idol, jego bohater, dla niego gotów był na bardzo
wiele. Nawet na wygnanie. Bo Kresy to było chyba takie powojenne
wycofanie z głównego nurtu życia odradzającej się Polski. I choć w
centrum było trudno, jeszcze gorzej było na obcej dotąd ziemi. Właściwie
nie było niczego. Dróg, kolei, zakładów, szkół, kościołów. Tylko
opuszczona, zaniedbana ziemia. Bez domów, bez gospodarskich obejść, bez
inwentarza. Aby tam zostać i przetrwać ludzka wzajemna życzliwość
musiała mieć niewiarygodną moc. Początkowo pomagało im wojsko. Pomoc
rządowa, jak chyba zawsze i wszędzie na świecie, była nieudolna i
prawdopodobnie ogarnięta korupcją. Było bardzo, bardzo ciężko, ale
powoli się udawało. Najgorsze minęło w ciągu kilku lat. Wiosna 1921 roku
odchodziła w zapomnienie.
Osady
się rozwijały, weselisko goniło weselisko, dzieci się rodziły, rosły,
zaczęły chodzić do polskich szkół. Dni radosne przeplatały się ze
smutnymi, bo nie brakowało im przecież problemów. Nie tylko ze swoimi,
ale i z obcymi. Ale powoli się asymilowali. Dbali o tradycję, wspólne
świętowanie. Działały chóry, zespoły teatralne, uczyli się patriotyzmu i
historii. I mimo, że musieli ciężko pracować nie oddaliby tego za nic
na świecie. Zapuszczali korzenie, planowali przyszłość dzieci. Józef
Syruć również. Swoim dwóm synom, starszemu Edziowi i młodszemu Stasiowi.
Mieli się uczyć, mieli iść do szkół. Z Edwardem zwłaszcza wiązali duże
nadzieje. Nikt nie myślał o najgorszym, nikt nie przewidywał tego, co
się stało. Przeciwnie, byli pełni optymizmu. 17 września 1939 roku
przyjęli z dużym zaskoczeniem i niedowierzaniem. Jak to możliwe, jak to
mogło się stać? Nie bawili się w wielką politykę, chcieli tylko pracować
na swoim. Ale nawet to marzenie im odebrano. 10 lutego1940 roku NKWD
rozpoczęło realizację decyzji władz radzieckich o wywłaszczaniu między
innymi osadników wojskowych. W siarczysty prawie 40-stopniowy mróz całą
rodziną wywiezieni zostali na Syberię.
(cdn)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz