EWAZNIEBA. Było. minęło i się nie wróci.

piątek, 4 stycznia 2013

żona idealna

Temat zupełnie nienoworoczny... chociaż kto wie? Jak się napiją, może być tak jak w tej historii... I wielu innych, o których słyszę... a to pani Kwiatkowska, a to pani Figura, a to jakaś inna pani... przez pewien czas idealne żony wzorowych mężów. Aż trudno uwierzyć, że coś poszło nie tak. Piszę o tym z pewnym przekąsem, bo sama nie wiem czy im współczuć, czy się litować czy machnąć ręką... w końcu widziały gały co brały. Prawdę mówiąc takie kobiety mnie irytują.

Po wielu latach przypomniałam sobie historię sąsiadki. Całe życie mieszkam w dzielnicy, która nie cieszy się dobrą sławą. Za to ja cieszyłam się trzypokojowym pięknym lokum w starej poniemieckiej kamienicy. No i właśnie o to mieszkanie, również w sensie wspólnego przebywania, chodzi. A więc w co drugim, a już na pewno w co trzecim mieszkaniu przy mojej ulicy i ulicach z nią sąsiadujących, twardą ręką rządzili pijacy - mężowie lub synowie. Moja kamienica niczym szczególnym tutaj się nie wyróżniała. Mogę się założyć, że tak jest do tej pory. 


Bezpośrednio nade mną, na pierwszym piętrze mieszkała przeciętna rodzina. On - zwalisty, potężny mężczyzna, mierzący prawie metr dziewięćdziesiąt, ona - niewysoka, ale ładna, zawsze zabiegana kobieta. Po pokojach dodatkowo biegała trójka wrzeszczących dzieci - dwie dziewczynki i jeden chłopiec. Nie wiem jak to się działo, jakim cudem ojciec wracał do domu codziennie pijany. Piszę codziennie, bo wtedy pracowało się sześć dni w tygodniu. Jedynym dniem wolnym od picia była niedziela. Ten niedzielny spokój i codzienna radość przedpołudnia, kiedy kobieta podśpiewywała sobie, krzątając się po mieszkaniu, bardzo kontrastowały z chwilami powrotu ojca i męża do domu.

Domyślacie się z pewnością o co chodzi. O karczemne awantury, przekleństwa, krzyki, wyzwiska. Niezmiennie, przez wiele, wiele lat, aż do końca swojego życia regularnie ją bił. Wyrywał włosy, tłukł, walił głową o podłogę. Poniżał, urągał. Nie pomagały interwencje sąsiadów, milicji. Często sama nas przeganiała, prosząc abyśmy się nie wtrącali, w końcu to jej życie. Kiedy wreszcie zmarł, pomyślałam, że dziękuje za to Bogu. Odzyskała przecież wolność i spokój. Wierzyć mi się nie chciało, jak usłyszałam jej opowieści o mężu. Jaki był dobry, jaki szlachetny, jaką jest wdową nieutuloną w żalu po nim. Sama w to chyba wierzyła. I to współczucie słuchaczy. Myślałam, że parsknę śmiechem. Wtedy inaczej na nią spojrzałam... do tej pory jej współczułam... teraz zaczęłam lekceważyć, kompletnie odeszła mi cała kobieca solidarność.  

I jak tak przyglądam się historiom tych kobiet, to nieustannie przychodzi mi na myśl określenie żona idealna. Nie taka filmowa, jak z tego znanego serialu obsypanego nagrodami. Tylko taka życiowa żona idealna. Sprząta, gotuje, podaje do stołu, rodzi dzieci, bohatersko znosi bicie, toleruje kochanki męża... a jak mąż umrze przed rozwodem, nadal udaje tę jedyną, kochającą i kochaną. Dlaczego to robi i kto chciałby taki być? Nie mam pojęcia, nigdy tego nie zrozumiem. Wiem, wiem... zaraz ktoś wyskoczy z syndromem sztokholmskim, z emocjonalnym związkiem kata i ofiary i innymi takimi pierdołami. A gdzie zdrowy odruch obronny, gdzie instynkt samozachowawczy, gdzie wreszcie odróżnienie dobra od zła. Jeśli tego brakuje, to chyba z psychiką coś nie tak i pozostaje już tylko lekarz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz