EWAZNIEBA. Było. minęło i się nie wróci.

niedziela, 9 grudnia 2012

chińscy herosi



Jestem nimi zachwycona, uwielbiam oglądać te filmy. Chińskie filmy, które można chyba zaliczyć do nurtu nowej fali charakterystycznej dla produkcji Hongkongu XXI wieku. Terminu nowa fala używam oczywiście umownie, nawet bardzo. Filmy, o których mówię, nie mają bowiem nic wspólnego z europejską, czeską czy francuską la Nouvelle Vague. Odwrotnie, są jej zaprzeczeniem. Czym więc są?
To superprodukcje, widowiska kostiumowe wspanialsze, robione z większym rozmachem niż hollywoodzkie. To harmonia fantazji, przygody i piękna. To oszałamiające scenografie, projekty budzące podziw, tłumy statystów, efektowne sceny zbiorowe. Wreszcie wartka akcja, pojedynki najlepszych mistrzów, piękne zdjęcia i stylizacje. Wszystko co najlepsze.



Żeby zdobyć wszystko pod słońcem, należy przestrzegać prawa.

Nie jestem sinologiem ani znawcą chińskiej kinematografii. Ale mam wrażenie, że otworzyły się przed nią ogromne możliwości. Właściwie jestem tego pewna po obejrzeniu dwóch filmów. Pierwszy z nich, zrealizowany kosztem 30 milionów dolarów, w polskiej dystrybucji nosi tytuł Bohater. Przyznam, że bardziej odpowiada mi HERO, tytuł, który kojarzy się z antycznymi herosami, półbogami. Dziwne może się wydawać, że mimo tak różnych przecież kultur, skojarzeń z antycznym dramatem i teatrem mam znacznie więcej. 


HERO to historia osadzona w konkretnym czasie i realiach, w III wieku p.n.e. gdy jeden z chińskich władców dąży do zjednoczenia państwa za wszelką cenę. Historia opowiedziana jednak z kilku punktów widzenia, pełna retrospekcji i wcześniejszych wydarzeń. Każda z trzech opowieści wyróżniona i oznaczona została niezwyczajnymi kolorami - wyrafinowaną, perfekcyjną wręcz czerwienią, bielą i błękitem. HERO obsypany nagrodami i nominacjami do najważniejszych z nich, urzekł mnie krajobrazami, pejzażami i barwami niczym u impresjonistów. I dla mnie przede wszystkim one są baśniowe, nie z tej ziemi.

Każdego można poświęcić, żeby osiągnąć wielkość. Trzeba być bezwzględnym. 

DETEKTYW DEE i zagadka upiornego ognia to film, który kosztował podobno nieco mniej, bo tylko 13  milionów dolarów. Ale i tak ten "mały" budżet wystarczył, żeby stworzyć coś niezwykłego z fantastyczną scenografią, wspaniałymi, oryginalnymi kostiumami i biżuterią cesarzowej. No i dominującym nad miastem posągiem Buddy. 
Właściwie w tym posągu i wokół niego wszystko się kręci. Z jego powstaniem i zakończeniem budowy związana jest seria tajemniczych morderstw, które mogą zakłócić wstąpienie na tron nowego władcy. I w tym momencie do akcji wkracza wcześniejszy banita, skazany na więzienie i cierpienie detektyw Dee, mistrz sztuk walki. Narażając się na wielkie niebezpieczeństwo, w imię wyższych wartości,  rozpoczyna śledztwo. 
Choć akcja DETEKTYWA DEE toczy się w VII wieku wydaje się, że mamy do czynienia ze współczesnym bohaterem. Inteligentnym, dociekliwym, niezwykle spostrzegawczym. Z kimś, kto potrafi rozwiązać każdą zagadkę. Kimś w rodzaju Sherlocka Holmesa czy Herkulesa Poirota. 

HERO i DETEKTYW DEE. Piękna epicka opowieść i kryminalny thriller. Niby dwa różne filmy, a jednak do siebie podobne. Ale może tylko dla mnie... bo przecież na chińszczyźnie w ogóle się nie znam, nie odróżniam kung-fu od karate, no i pamiętam jedynie dwa nazwiska - Bruce'a Lee i Jackie Chana. Gdzie więc widzę te podobieństwa? W baśniowości, w tajemnicy, w przesłaniu. No i w tym o czym pisałam na początku. Ciekawi mnie, czy można się uczyć z tych filmów historii chińskiego imperium. Chyba oba przedstawiają ważne jej momenty - dojście do władzy pierwszego cesarza i pierwszą w dziejach kobietę cesarza. Osoba cesarza, mimo jego tyranii, okrucieństwa i bezwzględności, ma w tej kulturze niezwykłe znaczenie i jakiś niezwykły urok. Jest spoiwem, które decyduje o państwie zjednoczonym i silnym. I tego można im pozazdrościć, choć niektórzy krytycy zarzucają filmom zawoalowaną komunistyczną propagandę. Ja widzę przede wszystkim dzieła nadzwyczajne pod każdym względem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz